Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Musiałem kupić frak, bo inaczej Towarzystwo Zachęty nie przyjęłoby na wystawę moich obrazów — odparł Lachowicz.
— Z fraka wytłomaczył się! — wtrącił podsędek. — Ale co pan robisz na maskaradzie?
— Studjuję koloryt, który najlepiej przypada do gustu naszej publiczności.
Do rozmawiających przystąpił w tej chwili asesor.
— Cóż, asesorze — zapytano go chórem — jakże idzie?... Upolowałeś co?...
— Tu nawet złodzieje kieszonkowi nie porobią interesów! — odpowiedział zgryźliwy asesor. — Wszystkie intrygi kwalifikują się do sądu poprawczego, a całe zebranie pod ostatnim psem.
— Za którego nawet podatku opłacać nie warto! — wtrącił aspirant na literata.
— No, no! — przerwał lekarz — mówicie, że zebranie pod psem, a przypatrzcie się tej oto „białej damie“ — co za szyk!
— Posągowa postać! — zauważył młody literat.
— Rączka arystokratyczna: wąska i długa...
— Jak tegoroczny karnawał — dorzucił asesor.
— Ciekawym, kto to jest? — spytał podsędek.
— Widocznie ktoś „z towarzystwa“ — objaśnił lekarz.
— Ale dlaczego Sielski tak jej pilnuje?... Ma minę zazdrosnego męża, któremu żona przez garderobę na bal maskowy uciekła — odezwał się znowu podsędek.
— Domyślam się!... — mruknął przez zęby Lachowicz.
— Któż to?... kto?... — zapytano jednogłośnie.
Do grupy zbliżył się djabeł w czerwonym kostjumie i w kapeluszu z rogami.
— Co panowie chcecie wiedzieć?... — spytał przybyły.
— Przepyszny egzemplarz djabła! — wykrzyknął rozweselony aplikant literacki. — Nie wiedziałem, że w piekle utyć można!...