Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Bałamut“, uszczęśliwiony tem, że go nareszcie ktoś zaczyna intrygować, wyszczerzył zęby, zasypywał maskę pytaniami i gotów jej był nawet historją swego życia opowiedzieć... Wszystko jednak napróżno!... Wszechwiedząca bowiem i prawdopodobnie bardzo uszczypliwa w swem przekonaniu maska traciła kontenans, a przyparta, jak to powiadają, do muru, uciekała czem prędzej na drugi koniec sali, przypuszczając zapewne, że zmiana miejsca natchnie ją nieco głębszym dowcipem...
Krótko mówiąc, w salach redutowych, tak w tym, jak w zeszłym i pozaprzeszłym roku, panował niesmak i nudy. Każdy nieledwie uśmiech kończył się ziewaniem, które eleganci napróżno starali się zasłaniać glansowanemi rękawiczkami.
Wśród tłumu osób krążyli i znajomi nasi z cukierni. Widziano tam młodego adwokata, który z wyszukaną galanterją obsługiwał jakieś czarne i przysadziste domino, uważane przez jednych za matkę, przez innych za kochankę pacjenta. Widziano literata, pana Romana, który z kapeluszem na tył głowy nasuniętym i rękoma w kieszeniach — „studjował“ maskaradę, myśląc o dorobieniu do niej powieści. Widziano w innym salonie asesora, który, chcąc uwolnić się od natarczywości „krakowianek,“ każdej zbliżającej się do niego z dziwnie zimną krwią proponował: aby mu kolację kupiła.
Był tam i Lachowicz, ziewający nagłos bez ceremonji, i Sielski, który z rumieńcem na twarzy i ogniem w oku śledził jakieś białe, atłasowe domino. Patrzący na manewry te znajomi Sielskiego mówili, że on jeden dobrze się dziś bawi, i że białe domino musi być niepospolicie piękną kobietą.
W czasie tego, grupa, złożona z lekarza, podsędka i jakiegoś literackiego laika, wpadła na Lachowicza. Od niefortunnego pojedynku upłynęło już kilka tygodni i ludzie o nim zapominali po trochu.
— Witamy pana Ludwika! — wykrzyknął lekarz. — Cóżto jesteś na maskaradzie, w nowiuteńkim fraku?...