Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To niepodobna!... sam muszę być tajemnie zakochany, skoro wszystkich o skrytą miłość posądzam!
Obawy jego doreszty rozproszył pan Witold, który wszedł w tej chwili.
— Powiedz mi, mój drogi — spytał Jerzy — co to znaczy, że Jadzia jest teraz jakaś nieswoja?...
— Po czem poznajesz?
— Jest drażliwa, egzaltowana, łatwo się gniewa...
— Skłonna do płaczu... Czy tak?... — dopowiedział Witold, wybuchając śmiechem.
— No, tak! — potwierdził Jerzy.
— Dowiesz się o tem w lecie! — odparł wesoło szwagier.
— Aha!... — zawołał Jerzy, machnąwszy ręką, i zupełnie uspokojony wrócił do siebie.
Pan Witold tymczasem powitał żonę i miał sposobność przekonać się, że Jadzia tego wieczora była kapryśniejszą niż zwykle.
— Myślę, duszko — rzekł Witold, zaczynając rozmowę — że możesz się już ubierać.
— Nie pojadę! — odpowiedziała Jadwiga krótko.
— Jak chcesz! Ja jednak pojadę...
Gdy był już ubrany i kazał zajechać powozowi, panna służąca doniosła mu, że pani już kończy toaletę.
— A zatem jedziesz, Jadziu? — spytał mąż.
— Naturalnie!... Cóżbym tu sama robiła?
Siadła do powozu w dość spokojnym humorze, lecz, gdy konie stanęły przed bramą, rzekła nagle do męża:
— Wiesz co... Namyśliłam się i wrócę do domu!
— Nie bądźże dzieckiem! cóż ludzie o nas pomyślą?
— Stanowczo wracam! — odparła. — Słaba jestem, głowa mnie boli, czuję się rozdrażnioną...
— No... wysiądź! Gdy wejdziesz na salę, wnet ozdrowiejesz.