Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obsługiwania chorych. Potem usiadła przy tapczanie i z rzewnem uczuciem wpatrywała się w oblicze dziecka.
— Jak ona podobna do niego! — mówiła sobie. — Te same usta... Ta krew... Biedny człowiek! muszę mu wynagrodzić wszystko, co dziś cierpi...
I w wyobraźni swej zobaczyła piękną postać ojca Anielki. Teraz już nie wahała się obsługiwać chorej. To przecież jego dziecko, to dla niego!...
Stangret, przymocowawszy lejce do kozła, zstąpił uroczyście z wyżyn powozu na folwarczny padół płaczu i — po stangrecku założył ręce na brzuchu. Podszedł do niego pan Krzysztof, gładzący ładnemi palcami angielskie faworyty.
— To ci dziedzictwo! — rzekł stangret pogardliwie, wyrzucając głową w kierunku odrapanej chaty.
Pan Krzysztof podniósł brwi z politowaniem i patrząc na liberyjny guzik swego towarzysza z kozła, odparł:
— Los rozmaicie człowiekiem rzuca. Jestem tu jak w jakim Himalaju!
— Musi się panu Krzysztofowi djablo przykrzyć po Warszawie?...
Pan Krzysztof machnął ręką.
— Po Paryżu, Wiedniu i tam dalej!... Ale cóż. Jeden z moich pryncypałów może być w Afryce, to ja mogę być tutaj...
Chwila milczenia.
— Ma też nasza pani za kim się rozbijać, ale za takim dziedzicem! — rzekł furman, wskazując brodą na oborę.
Krzysztof odparł po namyśle:
— Jest on, coprawda, w złych interesach... no!... Ale nazwisko, stosunki, szyk...
— Może?
— To pan z panów!... Książęce znalezienie się... Gdyby nie wzgląd na niego, rzuciłbym ten obowiązek. Ale przy nim człowiek odżyje... Inne stanowisko, inne uważanie!... A i wy