Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zerwałem się z łóżka i stanąłem we drzwiach, patrząc w ciemność.
— Józio umarł!... — powtórzyłem, cały drżący.
Człowiek rzucił się na kufrze i wykrzyknął:
— Wynoś mi się stąd, błaźnie!... Ja, jego ojciec, lepiej wiem, czy on umarł!... Wiwat pan gubernator!... Rum-jamajka!...
Uczułem trwogę i uciekłem.
Przez całą noc nie mogłem spać, miałem dreszcze, męczyły mnie jakieś straszne marzenia. Z rana obejrzał mnie gospodarz naszej stancji, powiedział, że mam gorączkę, że pewnie zaraziłem się od przejechanego Józia, i — kazał mi postawić na krzyżu dwanaście baniek ciętych. Po tem lekarstwie nastąpiło, jak mówił gospodarz, takie przesilenie, żem tydzień leżał w łóżku.
Nie byłem na pogrzebie Józia, którego odprowadziła cała nasza klasa z nauczycielami i księdzem prefektem. Mówiono mi, że miał czarną trumnę aksamitną, tak małą jak pudełko od skrzypców.
Ojciec jego strasznie płakał, a na cmentarzu złapał trumnę i chciał z nią uciekać. Ale pomimo to Józia pochowali, a jego ojca komisarz z policjantem wyprowadzili z cmentarza.
Gdy pierwszy raz poszedłem do szkoły, powiedziano mi, że ktoś codzień wypytuje się o mnie. Jakoż o jedynastej wypukano mnie.
Wyszedłem — za drzwiami stał ojciec zmarłego Józia. Miał twarz barwy blado-fioletowej, a nos popielaty. Był zupełnie trzeźwy, tylko trzęsła mu się głowa i ręce.
Człowiek ten wziął mnie pod brodę i długo wpatrywał mi się w oczy, a potem nagle rzekł:
— Ty obroniłeś Józia, kiedy mu w klasie dokuczali?...
— Czy zwarjował ten stary? — pomyślałem, alem mu nic nie odpowiedział.