Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja, mój synu! — odparł przybysz ochrypniętym głosem. — Jakże ci tam? Pewnie lepiej!... Tak być powinno!... Zawsze uszy dogóry, mój synu...
— Tatku... niema światła... — mówił Józio.
— Głupstwo światło!... A to kto?... — zawołał, potykając się o mnie.
— To ja... — odparłem.
— Aha! Łukaszowa? dobrze!... Prześpij się dziś, a jutro — sprawię ci wnyki... Ja gubernator!... Rum-jamajka!...
— Dobranoc, tatku!... dobranoc!... — szeptał Józio.
— Dobranoc, dobranoc, moje dziecko!... — odparł przybysz i schyliwszy się nad łóżkiem — mnie pocałował w głowę.
Uczułem, że pod pachą miał butelkę.
— Wyśpij się — dodał — a jutro marsz do szkoły!... Krokiem maarrsz!... Rum-jamajka!... — wrzasnął i poszedł do drugiego pokoiku.
Tam ciężko usiadł, widocznie na kufrze, uderzył głową o ścianę, a po chwili — rozległo się miarowe bulgotanie, jakby ktoś pił.
— Kaziu!... — szepnął garbusek — jak już będę... tam... przyjdź do mnie czasem. Powiesz mi, co zadano na lekcje...
W drugim pokoju wrzasnął przybysz:
— Zdrowia życzymy panu gubernatorowi!... Wiwat!... Ja gubernator!... Rum-jamajka!...
Józio począł się trząść i mówić coraz niespokojniej:
— Tak mnie łamie!... Czyś ty na mnie usiadł, Kaziu? Kaziu!... O, nie bijcie mnie już!...
— Rum!... Rum-jamajka!... — wołano w drugim pokoju. Znowu coś zabulgotało, a potem — butelka z przeraźliwym brzękiem uderzyła o podłogę.
Józio przyciągnął moją rękę do ust, schwycił zębami za palce i — nagle puścił. Już nie oddychał.
— Panie! — zawołałem. — Panie! Józio umarł!...
— Co tam pleciesz? — mruknął głos z drugiego pokoju.