Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedliwości warunkach, jak niniejszy. W biały dzień, przy kilkunastu świadkach, obił chłopca, w dodatku kulawego, a co gorsza — tak silnie protegowanego...
Patrząc nieruchomemi oczyma na gromadę, spostrzegł, że oddzielili się od niej adwokat i nauczyciel i żywo rozprawiali na stronie. W tej chwili pan Dudkowski uczuł gorącą życzliwość dla adwokata, domyślił się bowiem, że rozprawa toczy się o niego, może o jego wolność i życie...
Bardzo przygnębiony wrócił do domu, gdzie zastąpiła mu drogę Małgorzata.
— Co pan najlepszego zrobił z tym chłopcem?... — mówiła poczciwa kobieta. — A toż oni pana zgubią, zaaresztują... Trzeba zaraz telegrafować do Warszawy po panią...
O nieszczęście!...
Nim pan Dudkowski zdążył sformułować odpowiedź uspakajającą, wbiegł olbrzymi adwokat i szepnął:
— Słóweczko mam do szanownego pana na stronie.
Po skórze pana Dudkowskiego zaczęły biegać niewidzialne mrówki. Spełnił jednak życzenie adwokata i zaprowadził go na drugą stronę domu.
Tam gość, rzuciwszy wkoło okiem, zaczął:
— Panie, trzeba działać. Sędzia śledczy jest człowiekiem nadzwyczajnej zacności, ale, niestety! ma jedno uprzedzenie. Ze szczególną usilnością ściga tych, którzy znęcają się nad dziećmi...
Tu adwokat westchnął.
— Trzeba mu przyznać — ciągnął dalej — że w tym kierunku ma szczęśliwą rękę. W Kałudze, z jego starań, dwu ojców, jeden wuj i jeden opiekun zostali zesłani za udręczenia. U nas — to samo spotkało obywatela za pobicie dziewczyny folwarcznej...
Pan Dudkowski napróżno usiłował zapanować nad mimowolnemi ruchami szczęki. Drżącym więc głosem przerwał adwokatowi: