Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem od strony zajazdu ukazała się bezładna gromada kobiet i starszych mężczyzn. Z głośnym płaczem zabiegli drogę rekrutom, wyciągając do nich ręce i potykając się w błocie. Dopadli do maszerującej kolumny, zmieszali się z nią i zatrzymali pochód.
— Nabok, baby, bo tu wojsko!... — zawołał któryś z rekrutów.
— Waluś!... — krzyknęła jakaś kobiecina, rzucając się ku czerstwemu parobkowi — Waluś!... a dyć pożegnaj się ze mną... Nie dali mi się tobą nawet nacieszyć ostatni raz... Naści, synu, złotówkę... O, Jezu, i kiedyż ja cię zobaczę, sierota?...
I objęła go za szyję, całując i oblewając łzami.
— Z drogi, baby, kiedy wojsko idzie!... — wrzeszczeli rekruci.
— Marsz! — komenderował feldfebel.
W tej chwili stary Żyd porwał za rękę Żydka w chałacie i szlochając, z czerwonemi jak królik oczyma, szeptał mu do ucha:
— Ty, Moszek, idź zaraz do szpitala... Ja wszystko sprzedam, ażeby cię uwolnić...
— Marsz! marsz! — powtarzał feldfebel spokojnie, przypatrując się żałosnemu widowisku.
— No, idźtaże!... — wołali rekruci, przeciskając się między tłumem.
Już dochodzili do koszarowego budynku, kiedy dognała ich młoda mieszczanka z dzieckiem u piersi.
— Józek... ty tu?... — zawołała tonem bolesnego zdumienia. — Przecie mówili, żeś dobry numer wyciągnął?...
Zapytany, nie patrząc na nią, machnął ręką i ukradkiem otarł łzę.
— Józek... wstąpże do domu... Tak przecie iść nie możesz nawet do wojska; muszę ci co wyładować na drogę...