Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tu u państwa jest trochę naszych towarów. One tu bezpieczne?...
— Jakich towarów? — zapytała zmieszana wójtowa, udając oburzenie. — Wściekliście się, Żydy, czy co?
— Nu! nu!... niema się o co gniewać. Tam jest trochę materji dla... naczelnika, więc chodzi nam o to, ażeby się nie zniszczyła.
Ja nawet pani wójtowej powiem — obełgiwał w dalszym ciągu Moszek — że ta materja była plombowana, tylko nam jeden Żydek obciął plomby. Ale to nic, bo tam są jeszcze dziurki!
— Dajcie mi pokój, utrapieńcy, ja nie wiem o niczem!... — odparła wójtowa.
— Niema się o co gniewać! — mówić Moszek. — Pani wójtowej wypada tak gadać, a nam nie wypada się pytać. Ja to przecie rozumiem. Więc tylko powiem, że takich rzeczy w izbie trzymać nie warto...
— Nie bój się, nie bój! — przerwała mu staruszka.
— Ja się nie boję!... U państwa jest bezpieczniej, aniżeli w kościele... Ale tej materji nie można trzymać i w obórce, boby się zepsuła, a to przecie dla naczelnika.
— Już tylko ty się nie frasuj!... — odpowiedziała znowu wójtowa, pewna, że składa w tej chwili dowody niezwykłej ostrożności.
No, ale teraz idźcie już sobie — dodała. — My, z takimi, jak wy, nie wdawaliśmy się, dzięki Bogu, i nie chcemy wdawać...
Odwróciła się od nich i zamknęła drzwi.
Bracia uśmiechnęli się i poczęli naradzać się po żydowsku:
— Nie schowali w izbie, ani w obórce — mówił Abramek — więc pewnie w stodole, o tu — na prawo.
I bez żadnej ukrytej myśli, raczej z nałogu, przypatrzyli się uważnie dziedzińcowi i stodółce. Spostrzegli przytem, że