Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, prawda, że pan ma mi się oświadczyć i zapewne w imieniu obu swoich lokatorów. Skądże to przyszło tak nagle?
— Miałem już honor wspomnieć, że od piętnastu lat...
— To słyszałam, niech więc pan przejdzie do daty najświeższej.
— Bardzo dobrze. Otóż dziś spotkał mnie w Saskim Ogrodzie szwagier pani...
— I litując się nad siostrą żony, starą panną, prosił w jej imieniu o pańską rękę. Czy tak?
— Boże uchowaj! — odparł Drzymalski. — Jesteśmy z nim kolegami od pierwszej klasy, nic zatem dziwnego, że w poufałej rozmowie wspomniałem mu o moich uczuciach, a on...
— Poszedł z panem do restauracji na obiad. Tam, przy butelce wina, serca wasze uderzyły jeszcze śpieszniej i — ułożyliście marjaż. Czy tak?
— Gdyby pani od swego opisu odjęła trochę złośliwości, a dodała trochę uczucia i poezji, możebym go potwierdził.
— Mam dodać poezji?... Więc była nie jedna, ale kilka butelek wina?... Poznałam to po humorze mego szwagra.
— Pani! sotern jest napojem tak niewinnym, że mógłbym po nim iść do spowiedzi...
— No, i poszedł pan, omyliwszy się tylko... co do osoby spowiednika... Wino nie musiało być mocne.
Drzymalski poruszył się.
— Wiem — rzekł, zmieniając ton rozmowy — że nie jestem godzien miłości kobiety takiej jak pani, ale czuję, że nawet mojej miłości nie godzi się wyszydzać. Zresztą mówiłem o niej ze szwagrem pani nietylko przy obiedzie, ale i przed obiadem... Mówiłem tak pięknie, że szwagier pani był głęboko wzruszony.
Panna Anna ze śmiechem odsunęła swój warsztat.
— Pan potrafi być szczerym?