Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał głową, następnie wydobył z kieszeni porcelanową fajkę na giętkim cybuchu, i zapaliwszy ją, mówił:
— Byłem teraz w waszej wsi. Byłem u Grzyba, u Orzechowskiego i jeszcze u kilku gospodarzy, ażeby dali wam jakąś pomoc. Przecie to chrześcijański obowiązek...
Puścił zwolna kłąb dymu, czekając na podziękowanie chłopa. Ale Ślimak nie spojrzał na niego, tylko jadł.
— Mówiłem im — ciągnął stary — żeby was przyjął który na stancję, albo choć wysłał konie po felczera dla żony. No, a oni — nic. Oni pokiwali głowami i powiedzieli, że was Bóg skarał za śmierć tego parobka i znajdy, więc oni w takie sprawy nie chcą się mieszać. Oni nie mają chrześcijańskiego serca.
Ślimak kończył jeść, a wciąż milczał. Hamer jeszcze kilka razy pociągnął dym z cybucha i nareszcie rzekł:
— No, co wy teraz będziecie robić w tej pustce.
Chłop otarł usta i odpowiedział:
— Sprzedom.
Hamer zaczął poprawiać tytuń w fajce.
— Macie kupca? — spytał.
— Wam sprzedom — rzekł Ślimak.
Hamer zamyślił się i znowu coś majstrował przy fajce. Wreszcie odparł:
— Phy! kupić, kupię, kiedy wpadliście w taką biedę, ale mogę dać tylko siedemdziesiąt rubli za morgę.
— Niedawno dawaliście sto...
— Pocóżeście nie brali?
— To prawda — rzekł chłop. — Każdy, jak może, korzysta.
— A wy nigdy nie korzystaliście? — spytał Hamer.
— I ja korzystałem.
— Wreszcie budynki spalone.
— Wybudujecie sobie lepsze.
Hamer znowu zamyślił się.