Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A woreczek pan starszy mają?
— Jest na bryczce. Może mi i z jedną kurzynę sprzedacie.
— Możemy.
— To wybierzcie tam, byle młodą, i włóżcie na wózek pod kozioł.
Wszedł Ślimak, a kobieta zajęła się wypełnieniem zleceń.
— Nie słyszeliście, gospodarzu, kto Niemcom chciał konie kraść? — zapytał wachmistrz.
— Bo ja wiem? — odparł Ślimak, wzruszając ramionami. — Słyszałem, że parę razy strzeliły w nocy, a na drugi dzień gadały, co im ktości zaglądał do koni. Ale ktoby zaś, tego nie wiem.
— We wsi mówią, że Kuba Sukiennik i Jasiek Rogacz.
— Tego nie wiem. Słyszałem, że szukają obowiązku, ale znaleźć nie mogą, bez to, że już siedzieli za złodziejstwo.
— Wódki nie macie? Kurz tak drapie w gardle...
Ślimak podał wódkę i chleba z serem. Wachmistrz wypił, chwilę odpoczął, wreszcie zabrał się do wyjazdu.
— Wy tu, za wsią — rzekł na pożegnanie — powinniście być ostrożni, bo albo was okradną, albo samych posądzą o złodziejstwo.
— Z łaski Boga — odparł Ślimak — nikt nas do tej pory nie okradł i my nikogo, to pewno tak ostanie do końca.
Teraz wachmistrz pojechał do Josela. Szynkarz przyjął go z wielkim zapałem, kazał klacz zaprowadzić do stajni, a gościa zaprosił do najpiękniejszej izby, chwaląc się, że ma w porządku wszystkie świadectwa.
— Ale napisu nad bramą niema, jak trzeba — zauważył gość.
— Zaraz będzie, jak tylko pan wachmistrz każe! — odpowiedział szynkarz, usiłując objawami grzeczności pokryć wewnętrzny niepokój.
Przy butelce porteru wachmistrz potrącił o sprawę napadu na tabor.