Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo wasze konie zamknięte — odparł jeden z kolonistów. — Zresztą złodzieje rachowali na to, że my, zdrożeni, zaśpiemy. Ale nie my zaśpiemy! — dodał, śmiejąc się.
Wieść o napadzie na tabor kolonistów obiegła okolicę, wzbogacona w każdej wsi nowemi dodatkami. Mówiono, że utworzyła się banda koniokradów, którzy pochwycone konie aż do Prus odstawiają, że Niemcy przez całą noc walczyli z nimi i nawet paru zabili. Pogłoski te doszły po kilku dniach do uszu wachmistrza straży, który, zaprzągłszy tłustą klacz do wózka, wziął z komory beczułkę, od żony kilka woreczków i — pojechał na śledztwo.
Niemcy przyjęli go w taborze doskonałą jałowcówką i wędzonym boczkiem, a Fryderyk Hamer objaśnił, że do ich koni, o ile on miarkuje, podkradali się dwaj ludzie, niegdyś dworscy, obecnie pozbawieni roboty: Kuba Sukiennik, były fornal, i Jasiek Rogacz, chłopak z kredensu.
— Oni już siedzieli w areszcie — rzekł wachmistrz — za kradzież klamek i drzwiczek od pieców. No, ale wyszli, bo nie było dowodów... A kto tu u państwa strzelał do nich? — dodał po chwili. — Czy on ma pozwolenie na broń?
Hamer, widząc, że kwestja staje się drażliwą, wyprowadził wachmistrza za tabor i udzielił mu pożądanych objaśnień, które go o tyle zadowolniły, że wnet odjechał. Zalecił też czujność nad końmi i powtórzył, aby koloniści, nie mający pozwolenia, nie trzymali broni.
— A dom prędko pan wybuduje? — zapytał wachmistrz na odjezdne.
— Za miesiąc powinienby już stanąć nasz folwark — odparł Hamer.
— Bardzo dobrze!... bardzo ładnie!... oblejemy go.
Od kolonistów wachmistrz udał się do dworu, gdzie piegowaty pełnomocnik Hirszgolda tak ucieszył się jego widokiem, że postawił butelkę krymskiego wina. Na pytanie jednak, dotyczące kradzieży, nie mógł dać żadnych wyjaśnień.