Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak nie da on, to da radę Josel, a nie Josel, to jego śwagier... Nalejcie naparstek... Mają oni sposób i na Śwaba. Co wiem, to wiem... Nalejcie... bo mnie ckli... Niejedno ja widziałam w karczmie... Żeby ten męczychryst nie mieszkał w naszej wsi, tobyście wszyscy gospodarze cosik o tem wiedzieli...
Po chwili zaczęła mruczeć niewyraźnie, potem szeptać, wreszcie — spadła z ławy na ziemię i usnęła na klepisku, jak niemowlę.
— Co ona gada? — zapytała męża Ślimakowa.
— Zwyczajnie jak pijana — odparł chłop. — Wysługuje się Żydowi, to myśli, że on wszystko może zrobić, co ino zechce.
Kiedy noc zapadła, Ślimak wyszedł znowu na wzgórze popatrzeć na obozowisko Niemców. Ludzie już skryli się w płóciennych budach, a bydło w czworoboku wozów, i tylko tabun koni pasł się na łączce niedaleko jaru. Czasem mocniej zaświecił płomień w dogasających ogniskach, czasem koń zarżał, albo rozległo się wołanie zmorzonego wartownika.
Ślimak wrócił do chaty. Rzucił się na posłanie, ale nie mógł zasnąć. Ciemność pozbawiła go energji, więc z trwogą myślał: czy on, sam, na odludziu, potrafi się oprzeć tylu Niemcom?
— Napaść mnie mogą... spalić! — dumał, przewracając się z boku na bok.
Wtem, około północka usłyszał zdaleka huk wystrzału. Zerwał się. Strzelono po raz drugi. Chłop wybiegł na podwórko i tam spotkał równie wystraszonego Owczarza. Za wodą rozlegały się krzyki, klątwy i tętent koni.
Stopniowo hałas uspokoił się, lecz w taborze nie spano do wschodu słońca. Na drugi zaś dzień Ślimak dowiedział się od kolonistów, że jacyś ludzie zakradli się do ich stadniny. Chłop zdziwił się.
— O takiej sztuce — rzekł — nie było u nas jeszcze słychać.