Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Siadajcie do wieczerzy — odezwała się gospodyni, już mniej gniewnym głosem.
Spojrzała na dziecko najprzód zdaleka, potem schyliła się nad niem, nareszcie dotknęła palcami jego żółtej i pomarszczonej twarzy.
— Suka, nie matka! — mruknęła. — Magda — dodała głośniej — nalej krzynkę mleka w skorupkę i nakarm znajdę, a ty, Maćku, siadaj do wieczerzy.
— Niech Magda teraz je, ja sam pokarmię sierotę — rzekł parobek.
— Ale, on pokarmi!... Nawet jej trzymać dobrze nie umie!... — oburzyła się dziewczyna, chcąc mu odebrać dziecko.
— Niechaj jej! — mruknął Owczarz.
— Oddajcie ją!... — zawołała Magda.
— No tam, nie szarp jej, Magda — rzekła gospodyni. — Nalej mleka i zwiń czysty gałganek, a Maciek niech ją karmi, kiedy tak chce.
Po chwili trzymał Owczarz w ręku gałganek w formie smoczka i karmił niem dziecko, ku niezadowoleniu Magdy, która, zamiast jeść kolację, ciągle robiła jakieś uwagi:
— O, patrzcie! całą jej gębę zawalał... O, jak to rozlewa po ziemi... Poco wy jej w nos wtykacie gałgan? — jeszcze się dziewczyna udusi!...
Parobek czuł, że jest złą niańką, lecz dziecka z rąk nie wypuścił. Sam śpiesznie zjadł trochę zacierek, resztę zostawił w misce, zasłonił sierotę sukmaną i wymknął się na nocleg do stajni.
Gdy tam wszedł, jeden z koni zarżał, drugi w ciemności odwrócił głowę i zaczął obwąchiwać dziecko.
— Przywitaj się, przywitaj! — rzekł Owczarz. — Nastał do was nowy fornal, co nawet bata utrzymać nie potrafi. Cha!... cha!...
Na dworze deszcz wciąż padał. Drzwi stajni przymknęły