Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, i wszystko ucichło. A gdy po niejakim czasie wyszedł z izby Ślimak, zobaczyć, czy się nie wypogadza, zdawało mu się, że w stajni słyszy chrapanie Maćka.
— Już śpią — mruknął gospodarz. Popatrzył na niebo i wrócił do sieni.
— Cóż, ciepło tam znajdzie? — spytała męża gospodyni.
— Już śpią — odparł.
We drzwiach zgrzytnęła zasuwa, w kominie dotlewał się ogień, wreszcie zgasł. Było już późno. Koguty wyśpiewały północ, pies odszczeknął im i wcisnął się pod wóz przed słotą, w chacie zasnęli wszyscy.
Wtedy cicho skrzypnęły wrota stajni i wymknął się z nich jakiś cień; posunął się wzdłuż ściany budynku i ostrożnie zakradł się do obory. Był to Maciek. Wydobył z pod sukmany szlochające dziecko i przystawił je do wymienia krowy.
— Ssij bydlę — szepnął — kiedy cię własna matka porzuciła. Ssij...
Po chwili w oborze rozległo się ciche mlaskanie. Deszcz wciąż padał.