Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gońcież ją! — krzyknęła z pasją Ślimakowa. — Biegaj, Maćku...
Ale Maciek nie ruszył się z miejsca, natomiast odezwał się Ślimak:
— Co ty gadasz, kto opętaną będzie gonił po nocy? Chyba, żeby mu djabeł łeb urwał?
— Udaje opętaną, żeby dzieci podrzucać — warknęła gospodyni.
— Co ma udawać? Sama przecie pamiętasz, jaka była u nas, że się jej w głowie psowało za każdą odmianą księżyca. Teraz jest jeszcze głupszą od czasu, jak się paliło u Skrzypa.
— A ona ogień podłożyła.
Ślimak machnął ręką.
— Kto to widział! Ludzie wszystko składają na głupich, a bez ten czas źli broją.
— No, a co zrobisz z bachorem?... — wybuchnęła gospodyni. — Cóż ty myślisz, że ja może będę karmić taką znajdę?
— Przecie nie wyrzucisz jej za płot. Wreszcie nie bój się, Zośka przyjdzie po nią, nie dziś, to jutro.
— Jak nie przyjdzie, to znajdę odwieziesz do gminy. Ale ja nie chcę w izbie takiego dziecka, nawet na jedną noc — mówiła z gniewem gospodyni.
— Więc co poczniesz? — oburzył się Ślimak.
— Ja ją wezmę do stajni — szepnął Owczarz.
Zbliżył się do progu, niezgrabnie podniósł dziecko z ziemi i, usiadłszy z niem w kącie, na ławie, począł je okrywać i huśtać. W izbie zrobiło się cicho; potem z ciemniejszej jej połowy wynurzyła się Magda, Jędrek i Stasiek i otoczyli Owczarza, przypatrując się maleństwu.
— Takie suche, jak wiór — szeptała Magda.
— Ani się ruszy, ino patrzy — dodał Jędrek.
— Musicie ją, Maćku, karmić z gałganka — rzekła znowu Magda. — Ja wam wynajdę czysty.