Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak jest, ale kiedyż to zachęcali go do dzierżawy? — wówczas, gdy o nią nie prosił. Dzisiaj, gdy łąka jemu jest potrzebna, mogą targować się, albo wcale jej nie oddać.
Dlaczego?... Kto ich tam wie. Dlatego, że chłop panu, a pan chłopu zawsze musi robić naprzekór. Już takie urządzenie świata.
Przyszło mu na myśl, ile on razy drożył się z robotą, albo, wspólnie z innymi gospodarzami, nie chciał godzić się z dworem o skasowanie leśnych służebności — i poczuł skruchę. Mój Boże, jak to pięknie mawiał do nich dziedzic:
— Żyjmy teraz zgodnie po sąsiedzku, oddawajmy sobie usługi...
Wówczas oni odpowiadali: „Co my tam za sąsiedzi. Jaśnie pan to pan, a chłopi to chłopi... Jaśnie panu patrzyłby się inny szlachcic, a nam inny chłop za sąsiada...“
Na to dziedzic: „Pamiętajcie, chłopcy, że jeszcze przyjdzie koza do woza...“
Na co Grzyb odpalił mu w imieniu gromady:
— A już przychodziła koza, jaśnie panie, kiedy pan chciał swój las uwolnić od chłopskiego dozoru.
Szlachcic milczał, ale wąsy mu się strasznie ruszały, więc pewnie tego słowa nie zapomni.
— Zawsze mówiłem Grzybowi — westchnął Ślimak — żeby tak nie pyskował. Teraz pewniakiem ja zapłacę za jego hardość.
W tej chwili Jędrek rzucił kamieniem na jakiegoś ptaka. Ślimak obejrzał się, i smutne dumania nagle zmieniły kierunek.
— Co nie ma łąki wypuścić? — myślał. — Przecie on wie, że mu się nieraz robi szkodę i że jej nie upilnuje, choćby miał drugie tyle parobków. Z niego szlachcic mądry, oho! jeszcze jaki... I nawet dobry pan: prędzej sam straci, niżby kogo miał skrzywdzić... Niczego pan!...
Wnet jednak nowa fala powątpiewań zalała mu duszę.