Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jędrkowi, poczem Stasiek szedł znowu po lewej ręce ojca, a Jędrek także po lewej, ale już rowem, skąd pięścią wygrażał małemu bratu.
— Widzisz ich, jaką se zabawę znaleźli — szepnęła uśmiechając się kobieta i wróciła do izby nastawiać obiad.
Ułagodziwszy pięścią nieporozumienie między synami, Ślimak począł sobie nucić, a nawet zaśpiewał półgłosem:

Niemasz ci to, niemasz,
Jako dworakowi:
Siędzie na konika,
Jedzie ku dworowi.

Chwilę pomyślał i znowu zaśpiewał, ale na przeciąglejszą nutę:

O dejdydy, dejdydy,
Wsadzili mię do biédy,
A do biedy, do jakiej?...

Tu urwał i westchnął, czując, że niema chyba piosenki, któraby zakrzyczała jego niepokój: co będzie z łąką? czy mu ją pan wypuści, czy nie wypuści w arendę?
Właśnie teraz przechodzili koło niej. Ślimak spojrzał i aż się zląkł, taka dziś wydawała się piękna i niedostępna. Odżyły mu w pamięci wszystkie kary, jakie zapłacił za swoje bydło, które parobcy dworscy zajmowali na tej łące, wszystkie napomnienia i pogróżki dziedzica. Tajemniczy głos szeptał w nim, czy poza nim, że gdyby ów szmat ziemi leżał gdzieś dalej i zamiast siana rodził piasek, albo tatarak, to może łatwiej oddanoby go w dzierżawę. Ale łąka zbyt wiele przedstawia wygód, ażeby nie miała budzić w nim pesymistycznych wątpliwości.
— Iii... co tam! — mruknął, spluwając z wielką fantazją — przecie mnie sami nieraz namawiali, ażebym ją wziął. Nawet mówili, że i mnie i im będzie lepiej.