Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedzże mi, mój Kryspinie — rzekł Łukasz — powiedzże mi, a... pieniędzy nie ukradli ci?
— Bynajmniej, leżą nawet w tej sali.
I to powiedziawszy, adwokat wskazał na jedną półkę, gdzie między stosem makulatury walały się listy zastawne.
Pan Łukasz oburzył się.
— Któż znowu tak robi, mój Kryspinie? Mogą ci jeszcze zginąć!... — zawołał.
— A cóż mnie to obchodzi? Listy zastawne nie mają tu żadnej wartości.
— Tylko złoto? — pochwycił Łukasz.
— Ani złoto. Bo i co nam po niem? Wikt mamy darmo, mieszkanie darmo, odzienie nie niszczy się, a w preferansa grywamy o grzechy powszednie.
Pan Łukasz nie rozumiał tego, co słyszy, ale też przestał się dziwić.
— Swoją drogą — rzekł do Kryspina — złoto nawet w tych warunkach ma swoje powaby. Posiada ono blask, dźwięk...
Adwokat zbliżył się do ściany i otworzył małe żelazne drzwiczki. W tej chwili Łukasz zobaczył straszliwy blask, buchający jakby z pieca, gdzie topi się stal, usłyszał okrutne jęki tysiąca głosów i brzęk łańcuchów.
Pan Łukasz zamknął oczy i zatkał uszy. Nigdy jeszcze nerwów jego nie wstrząsnęły równie silne wrażenia.
Adwokat zatrzasnął drzwiczki i rzekł:
To ma lepszy dźwięk i blask, aniżeli złoto. Prawda?
— Tak — odparł uspokojony Łukasz — ale złoto ma wagę i trwałość.
Kryspin przez chwilę milczał smutnie.
— Łukaszu — rzekł nagle — podaj-no mi moją rękawiczkę. Ona leży na tym pulpicie.
Łukasz schwycił prędko czarną rękawiczkę zwyczajnych rozmiarów, lecz w tej chwili rzucił ją na ziemię. I — niesły-