Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ność czterech zmarłych towarzyszów preferansa począł uważać za rzecz bardzo naturalną.
W takim nastroju ducha przycisnął wielką klamkę. Ciężkie drzwi odsunęły się, i pan Łukasz wszedł do sali, sklepionej podobnie jak sień i przypominającej izby klasztorne, albo hipoteczne.
W tej chwili jegomość, czytający akta, odwrócił się od pulpitu, i pan Łukasz poznał w nim adwokata Kryspina. Prawnik zdawał się być nieco potłuczony, miał jednak cerę zdrową i minę dość swobodną.
— Więc ty żyjesz, Kryspinie? — zawołał pan Łukasz, ściskając przyjaciela za rękę.
Adwokat spojrzał na niego badawczo.
— Twój dependent — mówił dalej Łukasz — napisał mi, że się pociąg z tobą rozbił...
— No tak.
— I domyślał się, że jesteś zabity...
— No tak — odparł adwokat obojętnie.
Pan Łukasz zawahał się, jakby nie dowierzając swoim organom akustycznym.
— Jakże — pytał — więc w tej katastrofie kolejowej ty zostałeś zabitym?...
— Rozumie się.
— Na śmierć?...
— Rozumie się! — odparł zniecierpliwiony adwokat. — Przecież, kiedy ci sam mówię, że zostałem zabity na śmierć, to już musi być prawda.
Pan Łukasz zamyślił się. Według ziemskiej logiki, to, co mówił jego przyjaciel, nazywało się nie „prawdą,“ lecz „niedorzecznością.“ W tej chwili jednak starzec uczuł w swej głowie przebłyski jakiejś nowej logiki — więc adwokat, mówiący o swej śmierci w czasie przeszłym, wydał mu się zjawiskiem jeżeli nie zwykłem, to przynajmniej możliwem.