Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I dawałem na nią trzynaście tysięcy rubli — mówił Damazy, nie zwracając uwagi na Zenona. — A kto mnie poparł? kto chciał należeć do spółki?...
— Ja, panie Damazy, ja! — wrzasnął Zenon. — Pisałem nawet o kwestjach tych memorjały...
— Mówimy o pieniądzach, ale nie o memorjałach...
— Talent mój, panie Damazy, talent... — wołał Zenon.
— Z tego powodu nie widzę dobrej racji popierania cudzych planów, lecz chętnie postąpię jeszcze tysiąc rubli, jeżeli upewnicie mnie, że którakolwiek z moich idei urzeczywistnioną zostanie — mówił podniesionym głosem Damazy.
— To się na nic nie zdało — upewnił rejent.
— A więc jeżeli na nic, to cofam nawet moje trzysta pięćdziesiąt rubli z kasy pożyczkowej! — krzyknął wiceprezes.
— Dziś możesz pan cofnąć nawet trzysta tysięcy — rzekł pan Piotr.
— Jeżeli tak, to i ja cofam moje sto pięćdziesiąt rubli — odezwał się pan sędzia.
— A ja dołożę sto miljonów rubli! — dorzucił rejent. — Jeżeli ze sprawy poważnej mamy robić zabawkę, to zróbmyż ją, bardzo proszę!...
Z temi słowy energiczny rejent począł się kręcić po salonie, jakby szukał swej laski. Manewry te, aczkolwiek miały na celu tylko znalezienie kapelusza, dziwnie jednak ochłodziły zebranych.
Nastała chwilowa cisza, wśród której do uszu członków naukowo-społeczno-filantropijnego towarzystwa od strony schodów doleciał jakiś hałas.
— Co to znaczy? — wykrzyknął Piołunowicz i pobiegł ku drzwiom, w których ukazała się Wandzia z jakiemś zawiniątkiem na ręku.
— Dziadziu! — zawołała z głośnym płaczem dziewczynka — oni mówią, że to dziecko nie żyje!...