Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz, gęsi łbie! spylił cię pan... Tyś zawsze za śmiały — rzekł do swego kolegi Radziszek.
— No, wódka, jak wódka, zwyczajna sobie gnojówka i bast!... Ale kiełbasa ci od stu piorunów...
— Lakieros! — objaśnił Radziszek.
— Czy to prawda, panie — spytał Grzybowicz Wawrzyńca — że inne kiełbasy to robią ze świń trupami wypasionych?
— Kończcie! — mruknął lichwiarz.
— Pyta się, a nie wie, że już ze trzy razy kosztował swojej matki nieboszczki — odpowiedział Radziszek.
— Y... y... y!... jaki mi elegant! Nie widzieli go na śmietniku ze skorupą pod pałkę, a podeszwą na przykrycie!... — oburzył się Grzybowicz.
— Cichobyś był, ty gnacie, bo jak każę, to cię piorun strzeli tak w łeb, że się zamroczysz!
— Nie bluźnij! — wtrącił Wawrzyniec.
— On tu będzie piorunami wyzywał, a nie słyszy cholera, co się wyrabia na dworze!... — dopełnił Grzybowicz, wskazując na okno, poza którem nieustannie migotały błyskawice.
We drzwiach ukazała się pomarszczona twarz żebraczki.
— Panie — szepnęła do Wawrzyńca — chora księdza żąda.
— Niema teraz czasu, później!
— A jeżeli jej się zamrze?
— Niech odmawia akty Wiary, Nadziei i Miłości ze skruchą, to tak samo, jakby się wyspowiadała! — odparł Wawrzyniec.
Zdawało się, że piorun, przelatujący w tej chwili czarne sklepienie chmur, zdruzgocze nędznika; wyminął go jednak i rozdarł suche drzewo. Grom, na jego głowę przeznaczony, drzemał jeszcze we Wszechmocnej Prawicy.
— Piorun trzasł w drzewo! — szepnął blady Grzybowicz. — Zamknij okno, ty skurczypało!
— A djabeł ci go zamknie, kiedy nie dostaje do futry-