Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem przechadza się on po ciasnym pokoju i od czasu do czasu ogryza paznogcie.
Drugim był Hoff. Siedział pochylony na swem łóżku, z rękami opartemi o kolana i patrzył niewiadomo gdzie i na co. Zdawało się, że błyskawice i grzmoty już nie istnieją dla tej usypiającej duszy.
Dwaj pozostali ich towarzysze byli to obszarpańcy, jakich codzień napotkać można we wszystkich szynkach, cyrkułach i przysionkach sądowych. Należeli oni do tej klasy, która dostarcza społeczeństwu w najlepszym razie pokątnych doradców, faktorów lub kataryniarzy, w najgorszym złodziei, a w każdym razie pozbawionych cienia uczciwości pijaków i darmozjadów.
Ludzi tych sprowadził pan Wawrzyniec do podpisania kontraktu kupna nieszczęsnej Hoffowej siedziby.
W izbie drugiej, okryta dziurawą kołdrą, wychudła jak szkielet, żółta jak wosk, leżała za parawanem Konstancja. Obok niej, owinięta w łachmany, spoczywała chora Helunia, a u nóg, na połamanem krześle, siedziała stara, z trzęsącą się głową żebraczka i szeptała modlitwy.
Spowita w lnianki gromnica i czarny krzyż na stole dopełniały całości obrazu, na którego widok zdawało się, że martwe ściany zapłaczą.
Tymczasem w izbie drugiej towarzystwo bawiło się.
— Nasze kawalerskie! — wołał, podnosząc do góry szklankę, pan, którego nazywano Grzybowiczem, do pana, mianującego się Radziszkiem.
— Tyś taki kawaler, jak twoja żona panna! — odparł drugi, niemniej wychylając szklankę.
— Coprawda — rzekł po namyśle Grzybowicz — warto było pierwej wypić na intencją naszego pana... Czy można?... — dodał z odcieniem nieśmiałości.
— Kończcie prędzej! — odparł lichwiarz i odwrócił się do stołu, na którym leżał papier i inne przybory piśmienne.