Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stopniowo wizerunek Wandzi rozpłynął się jakby we mgle, a natomiast zdawało mu się, że słyszy rozpaczliwy okrzyk swego wuja:
— Zabity... Mój Gustaw zabity!...
Teraz dopiero uczuł, że pojmuje dziwny stan swój. Był to jednak ostatni błysk świadomości, po którym opanowała go niepamięć i ciemność.
Wolski ocknął się i uczuł krople zimnego potu na twarzy.
— Grenadjerski sen, jak pragnę zbawienia duszy! — zawołał stojący przed nim pan Klemens. — Deszcz leje jak z cebra, pioruny biją, aż dom drży, a ten, panie dobrodzieju, bawi się z Morfeuszem!
— Dawnoście wrócili? — spytał Wolski, zapominając o wszystkich ponurych widzeniach.
— W tej chwili! Spadliśmy jak żaby z deszczem. Wandzia się jeszcze nie przebrała. Byliśmy u jej chrzestnej matki i mamy już ochmistrzynią — pytlował wesoły dziadek.
Gustaw coś sobie przypomniał.
— Jakże sprawa Zenona z rejentem? — spytał.
— Już się pogodzili. Będą jutro obaj na sesji: rejent z projektem kasy pożyczkowej, a Zenon ze swym memorjałem o pauperyzmie.
Teraz Wolski miał ochotę parsknąć śmiechem, wspomniawszy o swoich halucynacjach i niepokojach, lecz w tej chwili weszła Wandzia, więc tylko... zarumienił się.
Tymczasem na dworze zapadła noc, rozhulała się burza, a w ruderze...
Wejdźmy tam.
W izbie Hoffa, wśród kłębów tytuniowego dymu i wyziewów szkaradnej wódki, spostrzegamy cztery męskie postacie.
Najpoważniejszą postacią w tem zebraniu jest znany lichwiarz Wawrzyniec, wiecznie zamaskowany okularami, wiecznie zapięty pod szyję i spokojny jak drewno. Wolnym kro-