Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny! — odparł z gniewem Radziszek. — Nie bój się! — dodał — co cię ma nie minąć, nie minie cię, żeby cię nawet pod cztery zamki na Pawiaka schowali!...
— Siadajcie i piszcie! — rozkazał Wawrzyniec. — Panie Hoff, proszę uważać.
Hoff milczał, siedząc ciągle w jednej postawie.
— Panie Hoff! — powtórzył lichwiarz.
Starzec ani drgnął.
— Panie, panie! hej!... — wrzasnął mu w ucho Radziszek, targnąwszy go za ramię. — Wracaj pan do numeru, kontrakt piszemy!...
— Jestem! — odparł Hoff i znowu wpadł w zadumę.
Dwaj obdartusy usiedli przy stole i wzięli pióra do ręki.
— Co tam tak klapie? — szepnął Grzybowicz, przysłuchując się łoskotowi, który z drugiej strony domu dolatywał.
— Pewno okiennice powyrywało, to i klapie! — odparł niewzruszony Radziszek.
Na dworze przez mgnienie oka ucichło i runął znowu piorun tak blisko, że aż się dom zatrząsł, a w kominie posypały się gruzy.
— Skaranie z tą burzą, czy co? — mruczał strwożony Grzybowicz, przytrzymując papier, który mu wylatywał z pod ręki.
— A to mi wydelikaciał, jak baba... widzisz go!... — wykrzyknął gniewnie Radziszek. — Pilnuj tego, czem pysk będziesz miał zatkać, a o piorunach nie myśl, bo choć cię palnie...
— Piszcie! — przerwał lichwiarz.
— „Działo się w domu Fryderyka Hoffa, obywatela, pod numerem...“ No, sami przecież wiecie, jak to idzie — dyktował Wawrzyniec.
Żebraczka we drzwiach ukazała się powtórnie.
— Panie — rzekła do Wawrzyńca — zdaje się, że już kończy...