Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Skądże go panu wezmę? — spytał do najwyższego stopnia rozdrażniony młodzieniec.
— Skąd?... czy ja wiem! Pan może mieć w kieszeni drugi weksel z podpisem szanownego papy, czy ja wiem?
Młodzieniec przeszedł się parę razy po pokoju.
— Pióro leży — mówił głos z za ściany. — Ja nic nie widzę, nic nie słyszę!...
„Że Kretkowski archidiakon sprawił nowy obraz błogosławionego Prandoty, lecz ten w miejscu wskazanem, nad ołtarzem świętych apostołów Piotra i Pawła, już się nie znajduje...“
Tymczasem elegant zbliżył się do stołu, i szybko podpisawszy weksel, rzekł głosem stłumionym:
— Masz pan! sam go podpisałem... Zdaje się, że to dostateczna gwarancja?
Pobożny starzec zbliżył się do okna i odebrał papier.
— Dobrze, dobrze! Rubli srebrem pięćset na pierwszego stycznia... Dobrze! Czy szanowny pan drobnemi życzy sobie, czy...
— Jakiemikolwiek, byle prędzej!...
— Byle prędzej! Oj, ta młodość, jaka ona niecierpliwa... Proszę... Sto i dwieście... Na Nowy Rok.
— Bywaj zdrów, lichwiarzu! — mruknął elegant, schwyciwszy dwa storublowe papierki.
— Do widzenia, fałszerzu! — odparł spokojnie pożółkły człowiek, chowając weksel.
Tymczasem młodzieńca zluzował Judka.
— Cóżem to chciał powiedzieć? — zaczął lichwiarz — aha!... Masz Judka ten zegarek i idź dziś jeszcze na policją.
— Nie namyśli się pan? — odparł Żydek, biorąc piękny zegarek do ręki. — Ny, dam za niego całe pięćdziesiąt rubli.
— Dosyć!... Licz pieniądze. Należy mi się trzysta siedemdziesiąt dziewięć rubli bez siedmiu groszy.
Nastąpiły rachunki, po których lichwiarz rzekł: