Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nic więcej — a co dziwniejsze, nie było w nim nikogo. Mimo to, Żyd ukłonił się ścianie, naprzeciw drzwi stojącej, i czekał.
— A co tam słychać? — zapytał nagle głos ten sam, co i pierwej.
Pochodził on z małego, umieszczonego w ścianie okienka, w którem jednocześnie ukazała się wyżółkła twarz i szafirowe okulary.
— Przyniosłem pieniądze za naftę — odpowiedział Judka.
— Czy wszystkie?
— Wszystkie. Trzysta piętnaście rubli.
— Od trzystu rubli sześć rubli, od piętnastu rubli trzydzieści kopiejek: to dla Judki — mruczał głos. — A mnie się należy trzysta osiem rubli i siedemdziesiąt kopiejek. Cóż dalej?
— Sklepikarka z Solca już umarła — szepnął Żyd.
— Wieczny odpoczynek!... Trzeba na jej miejsce wprowadzić tę Weronikę z Wróblej ulicy.
— Po tamtej dzieci dwoje zostało...
— Powiedziałem, że trzeba wprowadzić Weronikę... sklep próżnować nie może... Co dalej?
— Z wołami już skończone — mówił Judka.
— Zarobiliśmy co?
— Niewiele: sześćdziesiąt i trzy ruble.
— Od pięćdziesięciu rubli rubla, od trzynastu rubli dwadzieścia sześć kopiejek... dla Judki. Mnie się należy sześćdziesiąt jeden rubel i kopiejek siedemdziesiąt cztery. Co dalej?
— Z procentów przyniosłem dziewięć rubli i piętnaście kopiejek.
— Powinno być piętnaście rubli.
— Nie oddają.
— Będziesz Judka płacił... Ale! a czy z tą magazynierką skończone?
— Komornik był, ale wziął widać rebuches i nic nie zrobił.