Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego nie mam wiedzieć? Ja wiem dużo; a to, co nie wiem, to mi pani dopowie.
Stara podniosła palec wgórę i wskazała na drzwi drugiego pokoju.
— Rozmawiają — szepnął Żyd.
— Judka wie, jak Hoffowie pokrzywdzili pana?...
— Słyszałem, ale nie pamiętam — odparł Żyd, robiąc minę człowieka, dobrze poinformowanego o wszystkiem.
Maciejowa pochyliła mu się do ucha.
— Judka wie, żem ja służyła u Hoffa?
— Ny! ny!...
— Powiadam wam, będzie ze dwadzieścia lat temu, Hoff wyprawiał chrzciny... Urodziła mu się wtedy ot ta... jakże jej tam?... Kostusia!...
— Znam ją, ona teraz ma dziecko.
— Wyszła zamąż?
— Za tego Gołembiowskiego.
— Chryste Panie! — szepnęła przerażona kobieta — za tego, co go nasz pan do prochowni wsadził?
— O tem się nie mówi. On już chodzi po mieście.
Wiadomość ta widocznie poruszyła starą, która dopiero po kilkuminutowej przerwie wróciła do swej powieści.
— Powiadam Judce, na chrzcinach był gości huk, a mróz na dworze taki, że aż szyby pękały!... Jedli, bo jedli, a jak pili!...
— Teraz nie mają co w gębę włożyć — dorzucił Judka.
— Jednego razu — ciągnęła stara — była może dziewiąta w nocy, patrzę ja, aż tu wchodzi do sieni dwoje ludzi z dzieckiem na rękach. To był nasz pan z siostrą i jej chłopakiem. Obdarci, zmarzli... strach, powiadam, wam!...
— Ha, no tedy, mówi nasz pan (tak, jakbym go widziała): „Ludzie kochani! dajcie nam co w gębę włożyć i gdzie się zagrzać, bo mi chłopak i siostra skonają!...“ A pijani goście, powiadam Judce, dalejże w śmiechy, chychy, dalejże