Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do naszej umowy, dwie nowe tajemnice: jedną smutną, drugą — nie wiem, jak panu powiedzieć — chyba... dziwną.
— Już zgóry obie mnie obchodzą.
— Ale, panie, nikomu ani słówka! Chociaż, poco ja to ciągle powtarzam, skoro wiem, że pan nikomu i nigdy nie zdradziłby moich tajemnic?
— Wolałbym życie stracić, mówię to pod słowem honoru! — szepnął Józef.
— O, aż tak, to nie! — odparła Zosia stanowczo. — W razie najmniejszego niebezpieczeństwa dla pana, raz na zawsze upoważniam, a nawet proszę, ażeby pan wszystko powiedział. Przyrzeka mi pan?... Ja nie chcę — słyszy pan? — ja nie chcę, ażeby z mojej winy narażał się pan, nietylko na niebezpieczeństwo, ale nawet na przykrość.
— Słucham panią dalej — rzekł Józef.
— Zresztą o tem jeszcze pogadamy, a teraz... Czy pan wie — mówiła, zniżając głos — pokazało się, iż tatuś ma daleko więcej długów, aniżeli przypuszczał sam?
— Pan sędzia musiał o nich zapomnieć? — wtrącił Józef.
— Ale gdzieżby znowu! — przerwała Zosia. — Kto zaciąga długi, powinien, ma obowiązek pamiętać o nich, a tem bardziej mój tatuś, on, taki pełen honoru. O, tatuś nie zapomniał, ale nie wiedział o ich istnieniu.
Józef spojrzał na nią, trochę zdziwiony wykrzyknikiem, a jeszcze bardziej wyrazem jej fizjognomji. Istotnie Zosia jakby zmieniła się w ciągu paru minut: oczy pociemniały, na twarzyczkę padł cień.
„Oczywiście — myślał Józef — pan sędzia zaciągał długi, rzucał weksle na prawo i na lewo, więc nie zna ich wysokości.“ — Ale głośno wypowiedzieć tego nie miał odwagi.
Tymczasem Zosia mówiła dalej:
— Tatuś musi mieć jakiegoś nieprzyjaciela, który wypuszcza weksle fałszywe z jego nazwiskiem.