Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, jeżeli fałszywe, to pan sędzia nie będzie ich płacił — odezwał się Józef.
Zosia spojrzała na niego surowo.
— Tak może myśleć — rzekła — człowiek, który wcale nie zna tatusia. Nie płacić!... łatwo to się mówi; ale cóż winni biedni wierzyciele, jeżeli ich oszukano zapomocą nazwiska Turzyńskiego?... Tatuś przecie musi bronić honoru nazwiska, nie pozwoli, ażeby włóczono je po sądach.
Józef zdumiał się nad taką szlachetnością poglądów; czuł jednak, że one nie są praktyczne. Nie wydawało mu się też, aby pan Turzyński był zanadto pochopny do płacenia weksli fałszywych. Chyba, że ktoś z rodziny...
— Pani nie domyśla się, ktoby to mógł zrobić?
— Kto? najprędzej Żydzi, którzy znają podpis tatusia.
Józef odetchnął, przed chwilą bowiem przeleciała mu przez głowę myśl o Stasiu. Ale, naturalnie, Staś nie dopuściłby się niczego podobnego!
— Skąd jednak państwo dowiedzieli się? — zapytał.
— Tatuś miał list od pana Byvatakyego, który nawet w tej sprawie dziś przyjeżdża do nas. Pan Byvataky — wielki adwokat. Wie pan, ojciec przyjaciela naszego Staśka.
— Jeżeli suma duża, to nieszczęście! — szepnął Józef.
— Bardzo duża. Ale wie pan, co jest w tem najgorszego? — ciągnęła Zosia, a w jej oczach zaszkliły się łzy. — Ach, poco ja to mówię!... Ale komuż powiem? Najgorsze to, że wszystkie długi tatusia chce spłacić nasz kuzyn, Kajetanowicz.
— Słyszałem, że to bardzo bogaty człowiek.
— Niechaj nim będzie, ale niech nie miesza się do naszych kłopotów! To też gdyby nie pewność, że odzyskamy Turzyce, byłabym w rozpaczy. Pierwszym obowiązkiem, po odebraniu naszego majątku, będzie spłacić kuzyna, choćby nam nic nie zostało, choćbym miała pójść w służbę.
— Pani nie potrzebuje... — rzekł Józef. Chciał powiedzieć: