Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i uczciwości, Staś jest warchoł i paniczyk, Andrzej nudny, Pomorski wyjechał... Doktór Płótnicki — nie wiem, pesymista, czy drwił ze mnie wczoraj? Permski jest dziwny: umie tylko rozbudzać gniewy przeciwko wielkim panom, ale nie potrafi ukoić człowieka stęsknionego, sam zresztą nie wiem za czem!...
Po wielogodzinnem wałęsaniu się i odpoczywaniu na ławach, Józef wrócił z parku na dziedziniec, a zbliżywszy się do sadzawki, uczuł, że chyba zapłacze, pod wpływem perlistego szmeru fontanny. Nagle skamieniał: spojrzawszy bowiem w otwarte okno Zosi, zobaczył — bukiet!
Tęsknota znikła, niby czarna błyskawica, a jej miejsce zajęła gorączkowa ciekawość i szarpiący niepokój. Bukiet w oknie znaczy, że Zosia wyszła i że chce go zobaczyć. Ale gdzie jest? Nie na dziedzińcu, więc chyba w parku. Przecież dopiero co tam był? Tak, był, lecz na drogach najmniej uczęszczanych.
Chciał pobiec pędem, ale pohamował się, z obawy skompromitowania panienki. Więc szedł — zdawało mu się — wolno i w parę minut znalazł się w alei głównej, na której drugim końcu zobaczył pannę Sobolewską z doktorem Płótnickim, a o kilkanaście kroków przed nimi — Zosię z bukiecikiem kwiatów polnych.
Gdyby mu nawet śmiercią zagrożono, nie potrafiłby powiedzieć, w jaki sposób dosięgnął owego miejsca, jak przywitał się z osobami starszemi i jak znalazł się przy Zosi. Na szczęście starsi byli zajęci sobą: panna Krystyna zdawała się być wzruszona, a doktór tak zapatrzony w nią, że bodaj czy zauważył obecność Józefa.
Chłopak oprzytomniał, usłyszawszy głos Zosi:
— Widzi pan tych dwoje? — spytała Zosia tonem wyższości, wskazując oczyma na doktora i pannę Krystynę. — Ludzie zakochani są ogromnie zabawni!
— Pani nigdy nie znajdzie się w tem położeniu? — półgłosem odpowiedział Józef.