Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze zrujnowanym żołądkiem? Przecie pan wie, że ja parę razy na tydzień konam i gdyby nie pańska obecność...
— Dobrze. A jak mnie zabraknie?
— Pana? — krzyknął hrabia i aż usiadł na szezlongu. — Ależ pan jesteś zbudowany jak słoń. Pan cztery razy będzie na moim pogrzebie!
— Ani myślę czekać na pański pogrzeb! Musiałbym żyć chyba ze sto dwadzieścia lat. No, ale mogę się ożenić, nie mówiąc już, że potrzebuję odświeżyć studja kliniczne.
— A niechże się pan żeni! — zawołał Kajetanowicz. — Żona przykuje pana do miejsca, a w Kajetanowicach będziecie państwo mieli cały dom sześciopokojowy z ogrodem do swojej dyspozycji. O podwyżkę pensji także nie pójdziemy do wójta. Upatrzył pan już kogo?
Doktór lekko zarumienił się, co nie uszło uwagi Kajetanowicza.
— Tylko co do dwu panienek robię zastrzeżenie — ciągnął hrabia, wpatrując się w Płótnickiego. — Po pierwsze, co do mojej kuzynki, panny Zofji Turzyńskiej...
— Proszę! — wtrącił zdziwiony doktór. — A wie pan, że i według mego zdania jest to osoba wymarzona na towarzyszkę dla pana?
— Niech to między nami zostanie — mówił hrabia, podnosząc rękę i szeroko rozstawiając palce — ale dziś powiedziałem sobie: ta, albo żadna!
— Na nieszczęście to jeszcze dziecko.
— Ja mogę poczekać dwa i trzy lata, ponieważ ze wszystkich kobiet i panien ta jedna, chociaż nie żadna piękność, mogłaby być matką moich dzieci. Pan to rozumiesz? — prawił hrabia, pukając palcami w stolik. — Ja jestem stary jubiler i znam się na klejnotach!
— Na pannie Zofji znają się wszyscy, nie wyłączając parobków, którzy ją poczytują nieomal za świętą. Ale — ciągnął z pewnem wahaniem doktór — czy bez niedyskrecji wolno