Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stoicyzmu uczułem obawę i chęć ratowania się. Chciałem pisać do siostry, do brata, który jest lekarzem, i prosić o pomoc.
Ale wkrótce ocknął się rozsądek. Moja siostra mieszka w innej części świata z mężem i dziećmi; brat także posiada własną rodzinę i, pomimo obszernej praktyki, nie zbiera majątku. Godziż się burzyć ich spokój i narażać na koszta, które ani o jedną godzinę nie opóźnią mego losu?
Zkolei przemówiła sprawiedliwość. Prawda, że oni zawdzięczają mi obecne stanowiska i szczęście. Wiem, że oboje z radością spłaciliby dług, zaciągnięty w dzieciństwie. Ale czy wypada mi przyjmować spłatę, zatruwać im życie i psuć własne dzieło?...
Zbudziło się we mnie uczucie skąpca. Społeczność jest skarbnicą, do której i ja przecie złożyłem grosz i nie cofnę go dla chwilowej słabości. Bądźcie tam szczęśliwi!... Niech wasze siły i troskliwość zwrócą się do tego, co zaczyna żyć, nieuszczuplone przez człowieka, który dziś lub jutro będzie tylko trupem. Gdybym przyjął waszą opiekę, stanąłbym jak wyrodek wobec tych członków rodziny, którzy poświęcili się dla innych.
Takie myśli zapanowały mi w duszy; tylko w głębi, na dnie, wiło się coś, jakby — żal i obawa.
Człowiek jest zawsze człowiekiem!
Poszedłem do najlepszego doktora, nietyle po radę, w której skuteczność nie wierzyłem, ile dla dowiedzenia się, na jak długo wystarczy mi życia?
Doktór ów jest trochę dziwak, ale zdatny. W jego przedpokoju tłoczy się pełno ludzi, których leczy za małe pieniądze i, jeżeli hałasują, wymyśla im przez drzwi gabinetu.
Niedługo czekałem, bo mnie spostrzegł między pacjentami i zaprosił. Jest to człowiek niski, tłusty, zadyszany. Gdy wszedłem do gabinetu, posadził mnie na szezlongu i poczęstował cygarem, mówiąc:
— Cóż tu profesora sprowadza?... O ile pamiętam, unika-