Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogromnym głosem, samotność — uczy. Zaorana cierpieniami dusza, okrywa się plonem nowych idei. Na życie, które minęło, i na śmierć, która już do drzwi puka, patrzę z innego punktu niż wszyscy.
Jestże to rozwiązanie zagadki bytu, czy ostatnie złudzenie?...


III.


Tydzień temu, wybierając się na ceremonjalną wizytę, dobyłem najlepszy surdut, który od roku nietknięty wypoczywa w szafie. Ale kiedym go przymierzył, opanowała mnie nagła trwoga: surdut — wisiał jak worek!
Przez chwilę myślałem, że go odmienił mój zakrystjan. Spojrzałem na nazwisko krawca, — ten sam. Kiedyś, przy klapie oderwał mi się guzik, który naprędce przyszyłem białą nitką i zaczerniłem atramentem. Po sprawdzeniu okazało się, że nić jest ta sama, tylko atrament wyblaknął. Wkońcu — znalazłem w kieszeni zmiętą kartkę, na której, przed laty, zapisywałem godziny lekcyj i nazwiska uczniów.
Niema wątpliwości, to mój surdut; a nie przystaje do figury dlatego, że od roku strasznie schudłem...
Teraz dopiero przyszedł mi na myśl mój kaszel, gorączka i ciągły upadek sił. Widocznie nurtuje mnie ciężka niemoc, na którą wśród zajęć nie zwracałem uwagi.
Ale czy dziś nie będzie już spóźnioną troska o zdrowie?...
Spojrzałem w lusterko i dla pewności wydobyłem swoją fotografją, robioną przed dziesięcioma laty. Okropna zmiana. Wówczas wyglądałem jak olbrzym, bah! nazywano mnie pięknym mężczyzną, a dziś — wyglądam jak szkielet...
Nie mogłem się łudzić. Tak gwałtowne zmiany, w połączeniu z okolicznościami, które sobie teraz dopiero przypomniałem, w moim wieku — znaczą śmierć. Oby tylko nie poprzedziło jej długie konanie!...
Osłabiony, upadłem na krzesło. Pomimo właściwego mi