Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, to musi być dobry człowiek! — wtrąciła Hania. — Kobiety lubią tylko dobrych…
— Krótko mówiąc, znajomy mój posiada wszystkie warunki do szczęścia, a jednak szczęśliwym — nie jest… Nie był — chciałem powiedzieć…
— Biedak — westchnęła Hania. — Pewnie mu ktoś umarł… U nas od czasu śmierci mamy, także uciekło szczęście…
— Młody człowiek, o którym mówię, oddawna jest sierotą, więc już oswoił się z tą niedolą. Obecnie cierpiał z innych powodów: tęsknił… Nie chodził do teatru, koncerty rozstrajały go, unikał liczniejszych towarzystw… Ale nadewszystko widok pięknych i młodych kobiet napełniał go niewymownym smutkiem, czuł bowiem, że tylko jedna mogłaby mu dać szczęście, ale tej jednej, tej oczekiwanej, tej do życia niezbędnej — jeszcze nie spotkał…
— Szkoda, że nie pojechał do wód — przerwała moja najdroższa. — Podobno u wód najłatwiej znaleźć taką wymarzoną…
Każde jej odezwanie się było pełne prawdy i tak naiwne, że chętnie upadłbym jej do nóg…
— W tym roku — mówiłem dalej — kiedy na niebie zaświecił początek maja, kiedy z ziemi wyjrzały kwiaty, a wśród gąszczów załkał słowik…
— Ach, jak pan pięknie opowiada! — szepnęła moja jedyna.
— Młody człowiek stał się smutniejszym, aniżeli dotychczas. Nadto ogarnął go niepokój, który wzmagał się z dnia na dzień, zwiastując wielkie nieszczęście, albo nadmiar szczęścia… Wkońcu jednak uległ błaganiom przyjaciół, których zatrwożyła jego bladość, błędny wzrok, bezsenne noce…
— Jak to dobrze, że on sypiał z przyjaciółmi!… Gdyby był sam, mógłby się zabić…
— Sypiał sam, ale koledzy odgadli, że jest chory i gwałtem zaprowadzili go do najsławniejszego lekarza… Doktór