Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbadał pacjenta i ze smutkiem odpowiedział, że jest to cierpienie moralne, na które medycyna nie ma lekarstwa…
— Ach panie, jeżeli on ma umrzeć, to niech pan lepiej nie kończy…
— Niech pani będzie spokojna: młody człowiek nie umarł, ponieważ doktór kazał mu szukać ratunku na czystem łonie natury…
— Pewnie wysłał go do Ojcowa, albo do Nałęczowa? — zawołała Hania.
— Nie, kazał mu po prostu codzień jeździć rowerem kilkadziesiąt wiorst za rogatki… Kiedy młody człowiek wybrał się na pierwszą wycieczkę, i kiedy już wynieśli mu rower na ulicę, oparł się o siodełko, i z bezdennym smutkiem w sercu pytał: dokąd jechać? poco jechać?… Wtem, nad jego głową przeleciał — biały gołąb. Młody człowiek wsiadł na rower, podążył za ptakiem i — znalazł się na drodze, która prowadziła w te strony… — dodałem ciszej, choć w tej chwili przysiągłbym, że przygoda z gołębiem była prawdziwą. — Przejechał dziesięć wiorst — mówiłem dalej — dwadzieścia… ale tęsknota, zamiast zmniejszyć się, rosła… Nareszcie kiedy zajechał do małego miasteczka, w którem odbywał się jarmark i kiedy jego niepokój dosięgnął tych granic, poza któremi czeka nas tylko śmierć… nagle podniósł oczy i ujrzał powóz, a na koźle — cudnej piękności dziewczę, na widok której jego serce…
— Pan mówi o sobie! — przerwała mi moja wyśniona. — Bo ja przypominam sobie, że widziałam pana wczoraj na jarmarku…
— Pani mnie spostrzegła? — zawołałem, składając ręce.
— Nawet powiedziałam do Zochny Wierzgajłówny: patrz!… patrz, jak ten cyklista jest podobny do Lecha Rzempolskiego… Ale Zochna i jej matka są tak wytworne, że nigdy nie oglądałyby się za żadnym mężczyzną… Zresztą powóz ruszył…