Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

legacyjka z mową do mnie; wiem, że mowy były prześliczne, ale — nie rozumiałem żadnej, ponieważ moja uwaga zajęta była przez niegodziwą szynkę i jej mdły, nieznośny zapach…
Na placu Teatralnym zobaczyłem wysoką estradę, na niej kilkaset najpiękniejszych dziewic z całej Europy, a wśród nich… moją najdroższą, moją jedyną, moją wymarzoną… Z początku zdawało mi się, że to Karolina, ale wnet przekonałem się, że to była Zochna, córka poczciwego rejenta, którą sam los wskazał mi na małżonkę.
To też gdy jeden z mówców zapytał mnie, jakiej żądam nagrody za bezprzykładne bohaterstwo — odpowiedziałem, wskazując na drogą Zosię:
„— Oto moja nagroda…“
Już spłonione dziewczę wyciągnęło do mnie rączkę… już zacna matka podniosła koronkową chustkę do oczu… już ojciec, kochany rejent, wydobył z kieszeni akt, mocą którego wyznaczył sto tysięcy rubli posagu mojej jedynej, gdy wtem…
(Nie!… doprawdy, że nie mam odwagi mówić, co dalej zaszło… Ale ponieważ był to tylko sen… Co za niedorzeczne sny bywają!)
Otóż w chwili, kiedy miałem na wieki połączyć się z moją wymarzoną, wystąpił na estradę jakiś siwy jegomość, bardzo podobny do dyrektora naszego banku, i rzekł:
„— Wybacz, bohaterze, podziwiany na obu półkulach, ale nie wolno łączyć ci się dozgonnym węzłem z żadną pojedynczą kobietą, a więc i z obecną tutaj panną Zofją Wierzgajło…“
„— Jakto?… Co to?“ — zawołałem oburzony.
„— Naród postanowił, że taki jak ty bohater należy do wszystkich kobiet…“
(No, czy słyszał kto kiedy o podobnym śnie?…)
„— Do wszystkich?“ — zapytałem.
„— Do wszystkich młodych i pięknych, ani jednej nie wyłączając. Pojmujesz, czcigodny panie — mówił siwy sta-