Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jedwabnym płaszczyku i czarnym kapeluszu, który przepasuje biały welon.
Jakaż ona piękna!… I gdzie ja widziałem tę twarz?… te oczy?… Skąd to uczucie braterstwa pomiędzy mną a nieznaną mi kobietą?… Jestżem ofiarą przywidzeń, czyli też świadkiem wzniosłej prawdy, że — kiedyś, w przedbytowem istnieniu, tworzyliśmy jedną całość?…
Już powóz przejechał… O, nie!… ja muszę jeszcze raz spojrzeć na nią… muszę ją choćby wzrokiem zapytać: tyżeś to, czy nie ty?… Jestżeś tą, którą przeczuwałem w marzeniach, widywałem w czasie bezsennych nocy?…
Muszę dogonić powóz, muszę ją zobaczyć… Zawracam…
Trrrach!… Wjechałem na szkło rozbitej flaszki i przerznąłem obręcz roweru.
— Bodajże cię miljon sto tysięcy…
Cykliści nieraz spadają ze swych maszyn, czasami nawet w sposób niebezpieczny. Ale takiego kozła, jakiego ja wywróciłem w tej chwili, chyba jeszcze nie widziano na ziemi!…
No i ja go nie widziałem. Usłyszałem tylko syk pneumatycznej obręczy, uczułem, że rower zatrzymał się. Coś podrzuciło mnie na siodełku, coś oderwało nogi od pedałów, coś machnęło mną i cisnęło na szosę, aż głowa znalazła się na cal od przydrożnego kamienia… Jeden, jedyny cal!… i wszystkie moje pomysły, mój bank, moje zasługi dla społeczeństwa, wszystko zakończyłoby się na publicznej drodze, w odległości trzydziestu wiorst od Warszawy.
Siadam na ziemi… Ach!… jakże mnie boli prawa noga… Złamana?… Aj!… Na szczęście nie złamana, tylko rozbita… Aj!… Co za djabelski koncept przyszedł do głowy doktorowi, ażeby wysyłać mnie rowerem za miasto?… Mnie, człowieka chorego, zdenerwowanego, który od tygodnia nie sypiał. Słowo daję, że doktorzy to rzeźnicy!… Jego nie obchodzi chory, tylko to, ażeby wziąć pieniądze…
Aj!… moja noga… moja noga!… Trzydzieści wiorst od