Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie!… ja dla tej kobiety nie byłem obojętnym… Ona wiedziała, że w swoich rękach trzyma szczęście mego życia, ona rozumie cierpienia…
I znowu w mojej własnej piersi usłyszałem rzewny głos kontraltowy:
„— Tak postanowiło okrutne przeznaczenie — mówiła Karolina — że kobieta nie może uszczęśliwić każdego, który ją kocha, chociaż nie byłby jej obojętnym… Ale uspokój się, miłość twoja znajdzie nagrodę… Do którejkolwiek zwrócisz się kobiety, mnie znajdziesz, albowiem ja jestem każdą, a każda mną…”
Niebiańska postać zwolna rozpłynęła się we mgle, lecz w miarę, jak znikał obraz Karoliny, błękitna przestrzeń zaczęła napełniać się kobiecemi figurami, z początku niewyraźnemi, stopniowo zarysowującemi się coraz dokładniej i jaśniej.
Jedna miała namiętny uśmiech i oczy dziecka, druga rozpuszczone włosy i twarz świętej, trzecia, w bogatej jedwabnej sukni, zdawała się uosabiać mądrość, czwarta, z przecudnemi ramionami, wyglądała na królowę, inną, z rękoma opartemi na kolanach, stroił kostjum grecki, z pod którego wychylały się nadziemskie kształty…
Nie było dwu do siebie podobnych, a jednak każda miała coś takiego, co przypominało Karolinę.
Uczułem, że z oczu płyną mi łzy, i że razem z niemi ucieka mój żal do Karoliny, pretensje do jej męża i nieuleczalna rozpacz.
Tymczasem błękitna przestrzeń zaczęła się mącić i zapełniły ją siwe obłoki. Doleciał mnie ostry zapach cygara, a wśród dymu poczęły zarysowywać się trzy ludzkie figury. Przypatrzywszy się uważniej, poznałem olbrzymi wzrost i lwią głowę naszego dyrektora, żółtawą cerę i łysinę kasjera, a nareszcie łagodną twarz doktora. Cienie rozmawiały.
„— I skąd mu się to wzięło?… — mówił kasjer. — Człowiek spokojny…”