Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyjazdy rowerem za miasto…
Dyrektor podskoczył.
— A to masz pan jakąś wesołą chorobę, panie… panie…
— Fitulski… — wtrąciłem z ukłonem.
— Panie Fitulski!… Szkoda, że doktór nie kazał panu przez dziesięć dni latać za dziewczętami na koszt banku… Muszę ja zobaczyć się z doktorem i zwrócić jego uwagę, że nasi urzędnicy nie mają czasu na majówki… na raki i kurczęta z mizerją. A może on jeszcze kazał panu jeździć samochodem, panie Fitulski?… Winszuję recepty!…
Podniosłem się z krzesła i spytałem:
— Więc pan dyrektor pozwala mi od jutra?…
— Ja nie pozwalam… pan sobie sam pozwala… Ja tylko muszę dać panu urlop, a to wielka różnica!… Przynajmniej żeby pan miał sumienie i w ciągu tygodnia zakończył tę swoją dziwną kurację!…
Nisko ukłoniłem się, pewny, że w razie potrzeby będę mógł dociągnąć urlop do trzech tygodni. Utwierdziła mnie w tem mina dyrektora, który jeszcze bardziej pochmurniał i na pożegnanie podał mi jeden palec.
Z wizyty u dyrektora, pomimo jego opryskliwości, byłem uradowany. Urlop mam i od jutra mogę zacząć kurację, która już dzisiaj wywiera na mnie skutek cudowny. Odgadł to widać kamerdyner, zastąpił mi bowiem drogę w salonie i ukłonił się tak elegancko, że uznałem za niezbędne ofiarować mu pół rubelka.
— Stary, to tylko w gębie brzydki — szepnął kamerdyner — ale on urzędników — owszem — lubi… O lubi!…
W przedpokoju lokaj podał mi letnie palto z takiem wygięciem rąk, że zostawiłem mu na pamiątkę czterdzieści groszy i takąż samą kwotę szwajcarowi, który zdjął czapkę, gdy ukazałem się na szczycie schodów. W ciągu kilku minut o tyle wprawiłem się w rozdawanie pieniędzy, że czułem kłopot, gdy