Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz dyrektor zrzucił pled, zerwał się jak najzdrowszy człowiek i zaczął chodzić po gabinecie.
— Urlop? — dziwił się — urlop?… Pracujesz pan kilka lat i jużeś się zmęczył?… Urlop?… Któż to dziś bierze urlopy ?…
— Doktór kazał mi odpocząć… — wtrąciłem nieśmiało.
— Doktór?… Jaki doktór?… co za doktór?… po czem on kazał panu odpoczywać?… Ciekawy jestem, czy pański doktór i wtedy zalecałby urzędnikom urlopy, gdyby naprzykład — został dyrektorem banku?… Cóżto za doktór?… czego panu brakuje?…
Powiedziałem nazwisko lekarza, u którego właśnie nasz dyrektor zasięga porad, i dodałem, że jestem przepracowany. O zdradzie panny Karoliny nie wspomniałem, rozumiejąc, że to nie należy do spraw bankowych.
Dyrektor usiadł na fotelu i obu rękoma uderzył się w kolana, aż trzasnęło.
— Przepracował się pan?… ale chyba nie w naszym banku… O ile wiem, wziął pan robotę, w godzinach pozabiurowych, przy likwidacji cukrowni; więc jeżeli przepracował się pan, to nie u nas, a więc my nie potrzebujemy dawać panu urlopu…
Byłem tak rozdrażniony, że sam nie wiedząc, co mówię, ukłoniłem się i rzekłem:
— W takim razie proszę pana dyrektora o dymisję — i w tejże chwili przeraziłem się tego, com wypowiedział.
Na szczęście dyrektor zasłonił usta ręką, oczy wzniósł do nieba i, po dłuższym namyśle, odparł:
— Gdybyś pan był taki wałkoń, jak niektórzy pańscy koledzy, naturalnie z przyjemnością dałbym panu dymisję… Ale porządnemu człowiekowi wolę dać urlop. Na długoż to?…
— Przynajmniej na dwa tygodnie.
— Bardzo dobrze, na dziesięć dni… I cóż panu zalecił doktór na te dziesięć dni?…