Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na ulicy nikt mi się nie kłaniał, nie podawał paltota i nie wyciągał ręki.
— Ach, Karolino!… — mimowoli westchnąłem, alem się pohamował. Doktór wyraźnie zabronił mi myśleć o niewiernej… Nawet ostrzegł, że to jedno mogłoby się stać dla mego zdrowia niebezpiecznem… A więc nie myślmy o niewdzięcznej i raczej zajmujmy się Warszawą, która zawsze ładna, dziś wydawała mi się zachwycającą.
Dochodziła siódma wieczór. Cóżto za ruch!… Oba chodniki na Krakowskiem Przedmieściu zapchane publicznością, a przez środek ulicy niepodobna przemknąć się między tłumem powozów, dorożek, tramwajów, rowerów, nawet samochodów. Co chwilę ktoś dzwoni, beczy, gwiżdże, popycha cię ztyłu, ociera się zboku, włazi na piersi, zawadza ci laską o paltot, parasolką o kapelusz; ale jest przy tem taki roześmiany, taki rozkoszny, tak zapomina o całym świecie a przedewszystkiem o twoich bokach i oczach, że niepodobna mieć do niego pretensji.
Warszawa jest miastem wesołem i wygodnem, gdzie na przestrzeni stu kroków można znaleźć zaspokojenie wszelkich potrzeb i przyjemności życia. Wyobraźmy sobie człowieka, któryby naprzykład spadł z księżyca na Krakowskie Przedmieście, gdzieś niedaleko Chmielnej czy Świętokrzyskiej, z kilkomaset, a jeżeli można, to i z kilkoma tysiącami rubli gotówką. Podróżny ten na końcu ręki miałby pokój umeblowany, łazienkę, skład bielizny, magazyn krawiecki i szewcki, fryzjera, sklep galanteryjny — gdzieby go wykąpano, ostrzyżono, ubrano od stóp do głów. Oporządziwszy się, w tym samym domu lub sąsiednim znalazłby cukiernię dla wypicia podwieczorku, albo restaurację dla zjedzenia kolacji, a następnie — mógłby udać się na widowisko, choćby do jednego z ogródkowych teatrzyków.
Miłe, śliczne, kochane miasto!… Twoje bruki są gładkie jak posadzka, twoje domy mają barwę szlachetnych metalów,