Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nad sobą z radości Juljan, natychmiast po otrzymaniu Bety okazał ją staremu chemikowi, mówiąc z triumfem:
— Patrz pan!...
Zachwyt jego uderzył Gneista. Starzec bystro popatrzył na Juljana i rzekł:
— Nie podoba mi się twoja uciecha. Gdzie niema spokoju, tam traf rządzi człowiekiem i jego robotą.
— Ach! panie — wybuchnął Juljan — czy możesz dziwić się, że stojąc na pierwszym szczeblu do sławy, chwilowo straciłem spokój?...
Zwykle zamyślony chemik, jakby ocknął się i kiwając głową, zaczął powoli mówić:
— Sława, sława!... Kiedyś i ja jej szukałem, nawet kosztowałem, a dziś mógłbym jej mieć pełne kieszenie. I patrz, gdyby dla zyskania owej sławy trzeba było tylko wyjść za furtkę, nie ruszyłbym się z krzesła.
— Dlaczego?... — dziwił się Juljan.
— Bo widzisz, sława, jak zresztą każda ludzka komedja, inaczej przedstawia się widzom, a inaczej aktorom. Uciechę z niej mają tylko widzowie. Kiedyś sam się o tem przekonasz.
— Chciałbym jak najrychlej doznać tych rozczarowań.
— A... a... chciałbyś?... — powtórzył Gneist. — Proszę!... Otóż... Otóż oddaję ci wszystkie moje odkrycia. One przecie są coś warte. Więc wytwarzaj hydrometale i bądź sławnym.
Juljan otrząsnął się.
— Dziękuję panu — odparł.
— Dlaczegóż to?... Jeżeli szczęście opiera się na sławie, więc bierz ją. Nie chcesz, bo masz wielką duszę, a tej nie zadowolnią wiwaty kilku tysięcy głupców, czyli — sława.
— Nie chcę darowanej sławy, tylko moją własną.
— Przesąd. Darowana sława przynosi równie istotne procenta, jak darowany pieniądz. Dlaczego więc nią gardzisz? Bo szczęściem nie jest sława, ale droga, którą do niej idziemy.
Podniósł się z krzesła i kończył: