Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ludzki i już poczuł zadatek przyszłej wielkości. Czy w tym rozszemranym tłumie, pełnym bogatych, uczonych i głośnych, jest aby jeden, który śmiał pomyśleć o jego tajemnicy? Czy choć jeden naraża się dla niej na wieloletnią utratę wolności? Czy aby jeden otarł się tak blisko o śmierć, jak on dzisiejszej nocy?...
A z bulwaru odpowiadał mu szmer masy: Sława!... sława!... sława!
„Gońcie za tanią rozkoszą!... Wygrywajcie na swoich wątłych nerwach sielankę zabaw!... Nie mnie żyć z wami, ani wam piąć się do mnie...“
— Sława!... sława!...
Tak myślał i rosła w nim duma; zdawało mu się, że spogląda na świat z wierzchołka obelisku. Nie czuł żalu ani za ludźmi, ani za ich szczęściem, które może na zawsze opuszczał; duszę jego opanowała tęsknota wielkich rzeczy. Gdyby mu nie pozwolono wrócić do pracowni, może oszalałby z rozpaczy.
W tydzień później Naudier, zaniepokojony, że nigdzie nie spotyka Juljana, wybrał się do jego mieszkania. Był to człowiek, pomimo burzliwej młodości, bardzo przezorny; idąc więc szukać zgubionego przyjaciela, uzbroił się w butelkę konjaku i po drodze wziął pod jedną rękę Ninę, pod drugą Żanetę.
— Może być chory — mówił — a w takim razie wy najlepiej przydacie mu się, dzierlatki.
Trudno opisać ich zdziwienie, gdy usłyszeli od szwajcara, że Juljan wyprowadził się z domu.
— Czyby nagle wyjechał do swego kraju, gdzieś pod biegun? — rzekł Naudier, przygryzając czarne wąsiki.
— A może uciekł do Ameryki z jaką damą? — dodała Żaneta, blednąc.
Teraz szwajcar wspomniał, że Juljan, wróciwszy do domu, miał obandażowaną lewą rękę.