Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiem! — zawołała Nina, klasnąwszy w dłonie. — On pewnie zginął w pojedynku...
— Nineto! — zgromił ją Naudier — już raz powiedziałem ci, że więcej warte są twoje zęby, aniżeli domyślność. Dlaczego miał zginąć?...
— Bo jeżeli mu skaleczyli rękę — odpowiedziała szybko — to znaczy, że miał pojedynek; a jeżeli miał pojedynek, to mogli go zabić. Biedna Żaneta!
Naudier zniecierpliwił się.
— Powiadam ci, Nino — rzekł — że prędzej zostaniesz babką, aniżeli sama przestaniesz być dzieckiem. Już rok mieszkamy razem, a ty ciągle odzywasz się tak, jakbyś przestawała z subjektami bławatnych sklepów.
— Słowem, zawsze jesteś głupia, Nino, mimo to, że Naudier dostaje złote medale za swoją elektryczność — objaśniła Żaneta.
Damy poczęły robić sobie wymówki, a tymczasem Naudier, wszedłszy do pokoiku szwajcara, dał mu pięć franków i zapytał:
— Ojcze Faucon, pan wiesz, gdzie pojechał Juljan?
Szwajcar wzniósł oczy dogóry i utopił palce w swoich uroczystych faworytach.
— Właśnie teraz przypomniałem sobie — odparł — ponieważ odwoził go mój krewny Jacques Millefleurs. Panie Naudier, jakiego on ma konia!... Mateczkę Faucon oddałbym za takiego konia, a to dużo znaczy, panie Naudier.
Przyczem zniżonym głosem opowiedział Naudierowi, że Jacques Millefleurs i jego piękny koń odwieźli Juljana aż na drugi koniec Paryża, gdzieś nad Sekwanę, na ulicę taką a taką, do domu pewnego Gneista, podobno fabrykanta wyrobów platerowanych, który w sąsiedztwie ma najgorszą opinją.
— A niech go djabli wezmą z jego wyrobami! — zawołał Naudier, uderzając pięścią w stół. — Słyszałem o tym warjacie... On zgubi Juljana...