Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tu jest więzienie i ciężkie roboty? A ponieważ wy bawicie się w galerników, zatem ja muszę być dozorcą...
Śmiał się i mrugał za odchodzącym, który już był na ulicy. Tym razem Juljan nie obraził się na niego. Owszem, pochlebiało mu to bolesne porównanie przyszłych prac do galerniczej roboty.
Znalazł dorożkę, rzadką w ubogiej i małozaludnionej dzielnicy i, po godzinnej jeździe, stanął przed bramą swego domu.
— Wesoło pan noc przepędził! — rzekł szwajcar, podając mu klucz od mieszkania. W komplimencie tym czuć było wymówkę poważnego człowieka, który szanuje rząd i stosunki rodzinne.
Juljan uśmiechnął się z jego omyłki.
Mieszkał na czwartem piętrze, przy jednym z bulwarów. Już zapadł wieczór grudniowy, ale ciepły. Juljan otworzył okno i oparłszy się łokciami, zadumany spoglądał na ciżbę ludzi i powozów, tworzących czarną rzekę, w której falach nie odbijały się nawet blaski świateł ulicznych i sklepowych. Spojrzał na odmrożoną rękę i, jak fantastyczny sen, przypominał sobie cierpienia minionej nocy i swoje wielkie zamiary.
„Kto wie — myślał — czy od dziś za rok, może za miesiąc... nie przypnę skrzydeł temu rojowisku ludzi, od wieków przykutych do ziemi?... Z karków ich zwalę całą piramidę ciężarów, stworzę nowe drogi, o jakich ledwie wybrańcy ludzkości śmieli marzyć, pogłębię ich dusze, tysiąckrotnie wzbogacę stosunki. Czy przewrót, jaki wywoła mój wynalazek, nie stanie się nową erą dla świata? Czy w napowietrznych wozach, które niegdyś unosiły tylko proroków, nie wykołysze się rasa ludzi podobnych legendarnym aniołom i bogom?
„I to zrobię ja!... Ja?... Wierzyć mi się nie chce, a przecież — jest to prawda...“
Tak marzył, patrząc na snujący się u jego stóp rodzaj