Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Major wyciągnął szyję, co widać nie musiało być dobrym znakiem, bo gospodarz spuścił nagle z tonu i rzekł:
— Aha!... panowie się nie znają? Przepraszam! Pan Wioliński — major Rombalski... Godzinę ciszy!... W moim domu!...
Młodzik ukłonił się, major podniósł brwi.
— Pan Woliński? — powtórzył zamyślony major. — Woliński?... Znałem pańskiego dziadka. Kula urwała mu nogę. Skonał na moich rękach. Dziecko prawie... miał szesnaście lat!...
— W takim razie nie mógł być moim dziadkiem — odparł Wioliński.
Major uważnie popatrzył na niego.
— A prawda — rzekł — co za nieuwaga!... On miał lat szesnaście, a panu idzie już chyba pod trzydziestkę... Z którychże pan Wolińskich?...
Argumentacja majora o tyle mętna, o ile niewczesna, irytowała Robka, który rzekł:
— Widzisz Ignasiu, nieboszczyk, mając lat szesnaście, nie mógł mieć syna, a zresztą to nie pan Woliński, tylko — Wioliński!... Nazwisko pochodzi od nut, co to wiesz: jedna jest bas, a druga wiolin. Komponuje też kawałki muzyczne i mówi, że w moim domu nie znajdzie godziny ciszy...
— Słowo honoru, że tak!... — wtrącił młodzik.
— A ja słowo honoru daję, że w moim domu znajdziesz pan tysiąc... miljon lat ciszy!... — krzyczał zaperzony Robek.
Major podniósł rękę.
— Ależ panowie!... — rzekł.
— Uspokój się!... — przerwał strwożony Robek. — Powiedz, czego chcesz?... tylko się nie unoś... Nie warto!...
Wioliński patrzył na nich jak na warjatów.
— Ależ panowie! — mówił major — nie szafujcie honorem o byle głupstwo, tylko załóżcie się, jak ludzie poważni...
— Trzymam! — krzyknął Robek. — Jeżeli pan Wioliński