stego młodzieńca. — Akurat cztery miesiące i dwa dni nie widziałem od pana czynszu.
Facet zmieszał się w pierwszej chwili, wnet jednak nadrabia miną i mówi:
— Chciałem prosić pana gospodarza o poświadczenie awizacji... Właśnie od kilku dni znajduję się w trudnych warunkach... Na szczęście przysłano mi z domu pięćdziesiąt rubli...
— Wybornie! — przerywa mu Robek, biorąc awizacją do ręki. — Należy mi się od pana trzydzieści i dwa ruble... Dłużej przecie czekać nie mogę, ani narażać się na tytuł chłystka... Jak mi pan zwróci należność, ja panu oddam podpisaną awizacją...
Młodzieniec trochę pobladł.
— Pan gospodarz — rzekł poważnie — zapomniał o naszej umowie?... Przecież miałem wówczas dopiero oddać za lokal, kiedy skończę moją sonatę...
— Którą pan zaczyna od czterech miesięcy i dwóch dni? — wtrącił gniewnie Robek.
— Napisałem już więcej niż połowę, lecz wcale nie z mojej winy nie mogę jej ukończyć...
— Hę?... — zdziwił się gospodarz. — Więc z mojej?...
— Tego nie mówię, ale od czasu jak okna otwieram, ani grać, ani pisać nie mogę z powodu hałasu.
— Co?... hałas?... w moim domu?... — pyta Robek tknięty do żywego.
— Przecież mieszkam w pańskim domu...
— Panie Wioliński! — krzyknął Robek — ja tu zgórą pięćdziesiąt lat siedzę i żadnych hałasów nie słyszę... Chyba brzęk muchy, albo skrzypienie własnych butów nazywasz pan hałasem... Tu cicho jak w niebie, panie Wioliński!...
— Czy nawet i teraz?...
— Tak zawsze cicho jak teraz! Mak siał...
— Niechże więc pan posłucha, co się dzieje — odparł niewypłacalny autor sonaty, wskazując na okno.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/144
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.