Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pasjonat!... tygrys w gniewie!...
— Jaki tam tygrys? Tatko to pasjonat, ale nie on, stary dziadyga, który zapewne nigdy się nie gniewał w życiu...
Robek aż skacze ze złości, słuchając tych uwag jedynaczki.
— Co ty mówisz?... — szepcze głosem stłumionym, oglądając się na drzwi drugiego pokoju. — Ty ludzi nie znasz, dzieciuchu!... To lew zażarty, to... to słoń raniony, którego w granicach przyzwoitości utrzymuje mój takt, moja zimna krew i moja przytomność umysłu...
Mówiąc to, za każdym wyrazem uderza pięścią w stół.
Za drzwiami rozległo się chrząkanie majora. Robek milknie, chwilę nasłuchuje niby wystraszony, a potem mówi głosem naturalnym:
— Przyszlij nam wody sodowej i soku malinowego. Niech się trochę uspokoi, bo już... już miał wybuchnąć!
Córka uśmiecha się i wychodzi do śpiżarni po żądane artykuły. Robek wraca do gościa.
— Gorąco! — mówi major.
— A tak!... tak!... — odpowiada Robek, patrząc na niego z pod oka. Jednocześnie myśli: „Jak się ten człowiek maskuje! Owieczka z wilczemi kłami...“
— O bardzo gorąco!... — mówi znowu major, który miał wogóle szczupły zasób zdań poza obrębem zwrotów używanych przy szachach.
— Jak to w takim dniu krew łatwo uderza do głowy! — odpowiada Robek.
— Uderzyła ci? — pyta major niespokojnie.
— Tak! tak!... mnie... mnie!... — śpiesznie odpowiada Robek, ciesząc się w duchu, że straszny major nie poznał aluzji wystosowanej do niego.
Służąca wnosi sok i wodę, a z drugiej strony we drzwiach ukazuje się człowiek młody, ubrany nader pretensjonalnie, z włosami à la święty Onufry.
— Komorne?... — krzyknął Robek, ujrzawszy grzywia-